niedziela, 25 czerwca 2017

„Matka i córka” Jenn Diaz

Śmierć kogoś bliskiego niewątpliwie jest dla każdego ogromnym przeżyciem i tragedią. Każdy przeżywa to na swój sposób i nie należy tego krytykować. Najnowsza książka Jenn Diaz przedstawia relacje między czterema kobietami, które wraz z odejściem jednej osoby straciły męża, ojca oraz brata, i starają się pozbierać po tej osobistej tragedii. 

Angela, Dolores, Natalia i Gloria muszą nauczyć się żyć bez mężczyzny, który był dla nich wszystkim. Był nie tylko spoiwem łączącym cztery kobiety, ale także głową rodziny, oparciem, ostoją bezpieczną przystanią oraz życiowym przewodnikiem. Dla Dolores był również bratem, dla Angeli i Natalii ojcem, a dla Glorii mężem. Po jego śmierci ich świat zmienił się o 180 stopni. Każda z kobiet jest inna, zupełnie inaczej postrzega świat, pojęcie miłości oraz w zupełnie inny sposób wyrażają uczucia. „Matka i córka” to książka, która przedstawia relacje między kobietami, a także różne sposoby radzenia sobie ze śmiercią bliskiej osoby, samotnością i głodem miłości. 

Kreacja bohaterów to zdecydowanie największy atut tej książki. Autorka w bardzo dobry sposób przedstawia nam różne cechy charakterów każdej z kobiet, pokazując nam ich wady, zalety oraz sposób myślenia i postrzegania świata. Gloria - wdowa po Angelu, nie potrafi pozbierać się po śmierci męża. Czuje, jakby sama umierała. Natalia to kobieta, która jest kochanką żonatego mężczyzny i od dwudziestu lat dzieli się nim z inną kobietą. Dolores to stara panna, która nie jest w stanie uwierzyć, że ktoś może ją pokochać. Jest w dziwnej relacji z dużo młodszym od siebie mężczyzną - wdowcem z córką. Jedynie Angela wydaje się być „normalną” kobietą, ale czy na pewno? 

Jak już wspomniałam, „Matka i córka” to książka, która przedstawia relację między czterema kobietami. Niestety nie są to relacje poprawne, pełne miłości i zrozumienia. Autorka pokazuje skutki, jakie wynikają z różnicy wieku między kobietami. Różnica ta powoduje inne postrzeganie świata, inne zachowania, co skutkuje wieloma konfliktami. Pomimo tego, potrafią być dla siebie wsparciem i ostoją. Warto również wspomnieć, że książka jest pełna emocji, niestety tych negatywnych. Napawa melancholią, cierpieniem i żałobą. 

Oprócz zalet, książka ma również wady. Jest to dość specyficzna pozycja, ponieważ ilość dialogów jest niewielka. Powieść składa się głównie z opisów oraz z mowy zależnej. Oznacza to, że rozmowy bohaterów nie są przedstawione w formie dialogu, ale opisu, co nie każdemu może się spodobać. Ponadto, w książce nie znajdziemy dynamicznej fabuły i zwrotów akcji, które powodowałyby wypieki na twarzy. 

Podsumowując, „Matka i córka” to książka o skomplikowanej egzystencji i relacjach czterech kobiet, a także o kruchości rodziny. To pozycja wzruszająca, intrygująca i pełna emocji. Niestety nie znajdziemy w niej dynamicznej fabuły i zwrotów akcji, ale pomimo tego myślę, że warto po nią sięgnąć. 




            Za możliwość przeczytania egzemplarza recenzenckiego serdecznie dziękuję wydawnictwu: 


poniedziałek, 19 czerwca 2017

„Dlatego mnie kochasz” Magdaleny Kołosowskiej

Lubię sięgać po trudne książki. Książki o problemach, o sytuacjach bez wyjścia. Do takich pozycji zaliczają się więc również powieści o przemocy. Takie książki mną wstrząsają i dają do myślenia. Czy „Dlatego mnie kochasz” Magdaleny Kołosowskiej spełniła moje oczekiwania? O tym dalej. 

Agata, główna bohaterka książki, poznała Marcina już w liceum, kiedy to chłopak dołączył do zespołu rockowego jej brata. Początkowo nie zwracała na niego uwagi, jednak gdy Marcin pojawił się pod szkołą z kwiatkiem, wszystko się zmieniło. Była to pierwsza, młodzieńcza i szalona miłość. Ich romans kwitł, a tym samym, z powodu ciąży, zaprzepaściły się marzenia Agaty o skończeniu studiów. Para wzięła ślub, jednak największym problem stały się pieniądze. Marcin wypruwał sobie żyły, pracował dniami i nocami, aby żyło im się dobrze. Dzięki czemu udało im się wybudować wymarzony dom. Jednak z czasem sielanka się kończy... Agata, pomimo tego, że zawsze była ambitną kobietą, została bez wykształcenia, z dwójką dzieci, całkowicie zależną od męża. Ten niegdyś idealny, cudowny mężczyzna, nie cofał się przed podniesieniem ręki na kobietę. Sytuacja komplikuje się jeszcze bardziej, kiedy Agata poznaje Tomka, nowego sąsiada... 



„Dlatego mnie kochasz” to książka, którą z pewnością można zaliczyć do tych wstrząsających, dających do myślenia. Do takich, po której każdy zadaje pytanie „co ja bym zrobiła na jej miejscu?”. Bardzo łatwo jest nam oceniać kobiety bite przez mężów. Bije cię? Odejdź od niego. Jednak należy pamiętać, że nie wszystko jest zawsze czarne i białe. W życiu pojawiają się również szarości. Tak było w przypadku Agaty. Jak można zostawić męża, kiedy dzieci potrzebują obojga rodziców? Kiedy nadal się go kocha, pomimo tego, że on ją krzywdził? Że za każdym razem przeprasza i obiecuje, że więcej nie podniesie na nią ręki? Są to sytuacje bardzo trudne, o których trzeba mówić. 

Książka Magdaleny Kołosowskiej jest do bólu prawdziwa. Bohaterowie - po prostu wzięci z życia. Autorka nie przerysowała ich. Nie wykreowała Marcina tylko na kata i oprawcę, a Agaty tylko na ofiarę. Mężczyzna również ma dobre cechy, a kobieta nie jest święta i także ma swoje za uszami. W książce nie ma w niej żadnej słodyczy, różowego, bajkowego świata. To okrutne życie, z którym musi sobie radzić wiele rodzin. 

Książkę, pomimo trudnej tematyki, czytałam z przyjemnością. I to nie tylko za sprawą dobrej fabuły, ale przede wszystkim ze względu na bardzo dobry warsztat literacki autorki. Magdalena Kołosowska ma bardzo lekkie pióro. Z ponadprzeciętnym autentyzmem wywołuje w nas emocje, które w są posiadaniu bohaterów. Cieszymy się, płaczemy i cierpimy razem z nimi. Strzałem w dziesiątkę okazała się również narracja prowadzona z punktu widzenia Agaty, a także pomieszanie teraźniejszości z przeszłością. 

Podsumowując, „Dlatego mnie kochasz” to książka, która wywołała we mnie wiele emocji. To powieść trudna, ważna, z tematyką bardzo aktualną.  Jeśli lubicie taką tematykę, to koniecznie sięgnijcie po tę książkę - na pewno się nie rozczarujecie. 









wtorek, 13 czerwca 2017

„Eleanor Oliphant ma się całkiem dobrze” Gail Honeyman

Już na samym wstępie muszę przyznać, że książka mnie zaskoczyła. Zaskoczyła mnie oczywiście w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Sięgając po tę książkę, nie sądziłam, że będzie ona tak życiowa, prawdziwa, problematyczna i tak wstrząsająca! 

Eleanor Oliphant jest trzydziestolatką, z wykształcenia filologiem klasycznym, pracuje jednak w księgowości. Oszczędza każdego pensa, cały czas nosi ten sam bezrękawnik, posiłki je codziennie o tej samej porze rozwiązując przy tym krzyżówki. Niechętnie rozmawia z kolegami z pracy, uwielbia natomiast zakupy w Tesco, szczególnie te z działku alkoholowego, oraz swoją roślinę doniczkową. Ludzie uważają ją za wariatkę, unikają jej, obgadują. Eleanor natomiast za bardzo się tym nie przejmuje. Uważa, że nie brakuje jej niczego oprócz... wszystkiego. 

Eleanor nie ma w swoim życiu nikogo bliskiego, z wyjątkiem matki, która dzwoni do niej raz w tygodniu i potrafi zepsuć jej humor na cały kolejny tydzień.To, co wyróżnia Eleanor z tłumu, to niezwykła dbałość o język. Kobieta nawet wymieniając maile prywatne używa zwrotów grzecznościowych. Dodatkowo cierpi na egzemę co, nie wiedzieć czemu, jest powodem do tego, iż znajomi się z niej śmieją. 

Książka naprawdę mną wstrząsnęła. Nie jest to tania, tandetna historyjka. To pozycja bardzo dojrzała, prawdziwa i życiowa. Powieść o samotności, wręcz obsesyjnej miłości a także o tym, że wbrew pozorom każdy chce kochać i być kochanym. „Eleanor Oliphant...” to książka napisana w bardzo dobry sposób pod względem psychologicznym. Autorka w doskonały sposób wykreowała bohaterkę. Przedstawiła jej traumy z dzieciństwa, obawy, które mają ogromny wpływ na całe jej życie. Przeszłość głównej bohaterki naprawdę mnie zaskoczyła i zasmuciła. Kobieta nie miała „różowego”, beztroskiego dzieciństwa. Była dzieckiem, które musiało wiele przejść, za dużo jak na małe dziecko.

Ogromnym atutem jest również język, jakim została napisana książka. Jest on lekki i przyjemny. Pomimo tego, że to smutna powieść, czytałam ją z przyjemnością. Nie zauważałam również, jak szybko ubywały mi strony. Dzięki temu iż narracja została prowadzona z punktu widzenia Eleanor czułam, jakbym rozmawiała z główną bohaterką słuchając, jak opowiada mi co u niej słychać. 

Podsumowując, „Eleanor Oliphant ma się całkiem dobrze” to wstrząsająca powieść o samotności i traumach z dzieciństwa. Pomimo tego książka jest pełna nadziei na lepsze jutro pokazująca, że jeśli tylko się chce i trafi się na odpowiednie osoby, można dojść do siebie po najgorszych przeżyciach i zacząć żyć normalnie. Polecam! 



Za możliwość przeczytania egzemplarza recenzenckiego serdecznie dziękuję wydawnictwu: 
http://www.harpercollins.pl/

sobota, 10 czerwca 2017

„Gorzej być (nie) może” Małgorzaty Falkowskiej


Małgorzata Falkowska skradła moje serce debiutem wydanym w zeszłym roku pt. „Mąż (nie)potrzebny na już”. Kiedy tylko dowiedziałam się, iż na półki księgarń trafi najnowsza książka tej autorki od razu postanowiłam po nią sięgnąć. Czy Małgorzata Falkowska utrzymała poziom debiutu? 

„Gorzej być (nie) może” to kontynuacja debiutu autorki. Małgorzata Falkowska po raz kolejny zabiera nas w świat szalonych przyjaciółek. Tym razem główną bohaterką jest Zosia - pewna siebie, szczęśliwa młoda kobieta. Dziewczyna nie odczuwa żadnych trosk, nigdy niczym się nie martwi i nie przejmuje. Problemy, które dotyczą każdego z nas, ją omijają szerokim łukiem. Jednak los postanawia to zmienić. Życie Zosi zaczyna się komplikować. A gdy wydaje jej się, iż gorzej być nie może wielka dziedziczka uświadamia sobie, w jak ogromnym jest błędzie. Czy zakochana w sobie bogaczka poradzi sobie z problemami, które ją dotkną i których nie da się rozwiązać grubym portfelem? 


„Gorzej być (nie) może” to przezabawna powieść, która przez kilka dni poprawiała mi humor. Gdy ją czytałam od razu czułam się lepiej, a życie wydało się piękniejsze. Zabawne dialogi, śmieszne sytuacje i „mądre” przemyślenia głównej bohaterki sprawiały, iż nie raz wybuchałam śmiechem. Bawiłam się doskonale! Oczywiście prym w tej powieści wiedzy Zosia, która jest dziewczyną zapatrzoną tylko w siebie, mającą wysokie mniemanie o sobie, jednak tak naprawdę była głupiutką kobietą. Gdy tylko przeczytałam kilkanaście stron, na których Zosia myli przysłowia i nie grzeszy mądrością od razu przyszła mi na myśl postać Violetty Kubasińskiej z Brzyduli. Podobieństwo nie kończy się tylko na myleniu przysłów, ale także sposobie przedstawiania się. Viola przedstawiała się mówiąc „Violetta Kubasińska przez V i dwa te” natomiast Zosia „Zosia Majer, z TYCH Majerów”.  Z racji tego, że Violę pokochałam od pierwszego odcinka Brzyduli, a jej powiedzonka stały się moją skarbnicą cytatów, z Zosią było tak samo. Od razu przypadła mi do gustu.  Jedną rzeczą, do której mogę się przyczepić to fakt, iż autorka czasami przerysowała główną bohaterkę. Np. Zosia nie wiedziała co oznacza zapis 1/2. Uważam, że to nie możliwe, aby kobieta, która skończyła studia nie wiedziała jak wygląda ułamek. 

Oprócz humoru w książce oraz kreacji głównej bohaterki w powieści podobało mi się również to, że autorka poświęciła jeden rozdział wycieczce do Torunia. Mieszkam w tym mieści od 4 lat, z całego serca je uwielbiam i bardzo miło się czytało o miejscach, które znam, i w których bywam. Wiem, że autorka również mieszka w Toruniu i w marzy mi się, aby autorka napisała książkę, której akcja działaby się w Grodzie Kopernika. 

Podsumowując, „Gorzej być (nie) może” to książka, którą po prostu trzeba przeczytać! Zabawna, poprawiająca humor, niedająca się odłożyć. Czyta się ją szybko i z przyjemnością. Uważam również, że jest to lepsza książka od poprzedniej. Małgorzata Falkowska rozwija skrzydła! Nie mogę doczekać się kolejnej książki tej autorki! Z całego serca polecam, jeśli tylko szukacie powieści, która zapewni Wam wspaniałą zabawę! 


Inne książki tej autorki zrecenzowane przeze mnie:

Za możliwość przeczytania egzemplarza recenzenckiego serdecznie dziękuję wydawnictwu:
http://www.videograf.pl/index.php

sobota, 3 czerwca 2017

„Spójrz na mnie” Nicholas Sparks



Nicholas Sparks to autor, które czytałam od dobrych kilku lat i mam do niego ogromny sentyment! Na jego najnowszą książkę czekałam z niecierpliwością. A gdy otworzyłam świąteczny prezent a w nim była powieść „Spójrz na mnie” omal nie skakałam z radości. Czy autor utrzymał poziom swoich poprzednich książek? 

Collin nie miał lekkiego i błogiego życia. Już jako dziecko nie był szczęśliwy. Najpierw brak zainteresowania ze strony rodziców, później trudne doświadczenia ze szkoły wojskowej, a na końcu ogromne problemy z agresją, zatargi z policją i prawem. Maria natomiast od zawsze była szczęśliwa. Rodzina ją wpierała nie tylko wtedy, kiedy była dzieckiem ale również podczas studiów prawniczych i pracy. Dwa równe charaktery. Dwie różne przeszłości. Czy można to połączyć w całość? Oczywiście, to jest Sparks! U niego wszystko jest możliwe. Przecież przeciwieństwa się przyciągają. Maria i Colin zostają parą. Zapowiada się wspólna, świetlana przyszłość dopóki... Maria nie zaczyna dostawać wiadomości od anonimowego prześladowcy. 


Muszę z przykrością przyznać, że książka okazała się dla mnie ogromnym rozczarowaniem. Poprzednie powieści tego autora miały „to coś”. Intrygowały, trzymały w napięciu, zaskakiwały zakończeniem. Ta niestety taka nie jest... Początek jednal bardzo przypomina poprzednie książki autora, szczególnie schematyczne zapoznawanie się bohaterów - w każdej powieści Sparksa wygląda to identycznie.  Oprócz tego, przez 3/4 strony w książce nic się nie dzieje. Maria i Collin chodzą na randki, poznają się... Pomimo schematyczności i mało dynamicznej akcji, autor zawiódł mnie także językiem, choć kiedyś uważam go za największy atut Sparska. Tym razem miałam wrażenie, jakbym czytała książkę kogoś zupełnie innego... Nudne opisy i nic nie wnoszące dialogi. Dopiero koło trzy setnej strony, akcja zaczyna przyspieszać.  Wtedy to wrócił dawny Sparks. Dobre tempo akcji, emocje i gęsia skórka. Książka trzymała w napięciu i nie pozwoliła się odłożyć. 

Dlaczego więc daję tak wysoką ocenę bo aż 7/10? Moi drodzy, odpowiedź jest prosta - sentyment! Ogromny! Trwający od 6-7 lat. Myślę, że nawet gdyby Nicholas Sparks napisał największy gniot na świecie to i tak bym książka kupiła, przeczytała, a później zachwycała się, jak pięknie wygląda na półce wraz z pozostałymi książkami tego autora. 

Podsumowując, pomimo wielu wad jestem w stanie polecić tę książkę osobom, które tak jak ja mają sentyment do twórczości Nicholasa Sparksa. A powieści tego autora są Wam jeszcze obce, radzę zacząć od czegoś innego. 



Inne książki tego autora zrecenzowane przeze mnie: