niedziela, 28 lutego 2016

"Awaria małżeńska" Magdalena Witkiewicz i Natasza Socha

 "Jednego bowiem nie można kobietom odmówić - potrafią tak skołować przeciwnika, że koniec końców, samo dochodzi do wniosku, iż jest skończoną świnią."


      To było do przewidzenia, że z połączonych sił Magdaleny Witkiewicz i Nataszy Sochy musi wyjść coś wspaniałego. I nie zawiodłam się, bo bez dwóch zdań - wyszło. To chyba jedyna książka, przy której tak świetnie się bawiłam i co chwila się śmiałam, bo jak tu się nie śmiać, skoro wszystko jest tak bardzo prawdziwe? Książka pokazała, w jaki sposób biedny, rudy kotek może naprawić aż dwa małżeństwa!  
       Ewelina i Justyna to dwie mężatki, każda z dwójką dzieci, niezadowolone ze swojego małżeństwa. Wiecznie narzekają na swoich mężów, krytykują, a jedna z nich nawet wyrzuciła męża z domu. Ich losy łączy autobus linii 122, a bardziej wypadek tego autobusu, w którym jechały kobiety. Przyczyną wypadku był wcześniej wspomniany kot (a może raczej przypalona fasola?), który stracił swoje ostatnie życie. Połamane kobiety trafią na jedną salę do szpitala na długi czas. Teraz ich obowiązki muszą przejąć mężowie, którzy są kompletnie zieloni w temacie zajmowania się domem. Kobiety są przerażane i pewne, że mężczyźni nie poradzą sobie w nowej roli, szczególnie gdy zbliża się początek nowego roku szkolnego. 
      Początkowo rzeczywiście mężczyźni radzą sobie kiepsko, bo jak pogodzić tu dwójkę dzieci, pracę, dom, sprzątanie i pranie? Na dodatek robienie ludzików z kasztanów i zwierzątek z ziemniaka? A co się stanie gdy do tego dołożymy jeszcze brak pomocy ze strony teściów?
      Jak wszystkie dobrze wiemy, mężczyźni to nie kobiety i nie mają podzielności uwagi, w przeciwieństwie do nas nie potrafią robić 1000 rzeczy na raz. Dlatego też Sebastian i Mateusz nie odnajdują się w nowej roli, wszystko im nie wychodzi, bo nie mają wprawy w zajmowaniu się domem, co więcej ich relacje z dziećmi też nie są najlepsze. Jednak z biegiem czasu wszystko się zmienia. Mężczyźni radzą sobie lepiej, uczą się na błędach i wiedzą, że mleka nie stawia się na ostatniej półce na drzwiach lodówki. Sięgają również po pomoc tajemniczej pani ornitolog - Dżesiki, która czasami pomaga im w domowych obowiązkach. 



      Autorki w swojej książce wykreowały wspaniałych bohaterów o różnych charakterach, którzy nie są mdli ani nudni. Nudne nie są także dialogi, wręcz przeciwnie - kipią humorem i dowcipem. Pod koniec powieści, bohaterowie przechodzą swoistą przemianę. Każde z nich zauważa wcześniej popełniane błędy, brak zrozumienia i wsparcia, dzięki czemu rudemu kotkowi naprawdę udało się uratować 2 małżeństwa. Co więcej ojcowie zbliżają się do dzieci, bawią się z nimi, a gdy sytuacja tego wymaga, uczą się robić na drutach i słuchają audiobooków o znanym piłkarzu.
      Książka jest oczywiście napisana fajnym, prostym i swojskich językiem. Autorki zdecydowanie mają lekkie pióra. Powieść czyta się bardzo szybko i przyjemnie, w dodatku są liczne powody do śmiania, bo z niektórych sytuacji naprawdę nie można się nie śmiać.

      Podsumowując, "Awaria małżeńska" to przezabawna i przedowcipna powieść o panujących stereotypach. Jeśli chcecie spędzić miłe popołudnie z kilogramową dawką śmiechu i z ponad 300 stronicami dobrze napisanej komedii to zdecydowanie sięgnijcie po "Awarię małżeńską". Gwarantuję, że nie będziecie żałować! 



Wydawnictwo: Filia
Kategoria: Literatura współczesna/Komedia
Liczna stron: 376
Moja ocena: 9/10

 Będzie mi bardzo miło, jeśli polubicie mnie na facebooku :)

https://www.facebook.com/Z-ksi%C4%85%C5%BCk%C4%85-w-r%C4%99ku-943355962445423/

czwartek, 25 lutego 2016

"Na ratunek" Nicholas Sparks

"Kochać kogoś i być kochanym to najcenniejsza rzecz na świecie."

Kolejna recenzja książki autora, o którym słyszał chyba każdy, a jak nie słyszał, to oglądał ekranizację jego książki i nawet o tym nie wie. Dzisiaj pod lupę wzięłam "Na ratunek". Czytałam tą książkę kilka lat temu po maturze, a że książki Sparksa mam w zwyczaju czytać po kilka razy - postanowiłam ją sobie odświeżyć. I przyznam szczerze, że wzruszyłam się tak samo jak za pierwszym razem.


Denise Holton to samotna matka wychowująca niespełna pięcioletniego syna z zaburzeniami mowy - Kyle'a. Żaden z lekarzy nie potrafi zdiagnozować przyczyny jego choroby ani jak z nią walczyć. Tzn. pojawiają się różne diagnozy... Gdy Denise przeczyta już wszystkie możliwe książki na temat danej choroby i staje się ekspertem w tej dziedzinie, nagle lekarze stwierdzają inną chorobę i kobieta znowu staje się bezradna. Denise jednak nie załamuje się, samodzielnie ćwiczy z synem przez kilka godzin dziennie, aby ten nie odstawał od rówieśników. Wieczorami natomiast pracuje jako kelnerka. 
Pewnego burzowego dnia, główna bohaterka wracając z małym od lekarza rozbija samochód i traci przytomność. Gdy się budzi, Kyle'a nie ma w samochodzie. Zdezorientowany i przerażony sytuacją gubi się w lesie. Po długich poszukiwaniach dziecko znajduje Taylor McAden - członek ochotniczej straży pożarnej i myśliwy prowadzący własną działalność. Bohaterski czyn strażaka zbliża do siebie jego i Denise. Kyle również jest zafascynowany swoim nowym przyjacielem "szarakiem", jak nazywał Taylora. Denis, nie może się napatrzeć na to, jak mężczyzna traktuje jej syna -inaczej jak inni, traktuje go jak zwykłego chłopca bez choroby, co więcej, stara się zrozumieć jego "kaleczną" mowę, uczy nowych rzeczy.  Każdy jego gest, każda zabawa z małym powoduje, że Denis zakochuje się w Taylorze i ze wzajemnością. Jednak po kilku miesiącach sielanki, związek głównych bohaterów zaczyna się psuć. Taylor oddala się od Denis i rzuca się w wir pracy. Kobieta nie rozumie jego zachowania, wie jednak, że jest to spowodowane śmiercią ojca Taylora. Czy przeszłość wpłynie na życie bohaterów? Jak sobie z tym poradzą? I przede wszystkim: co się wydarzyło, że potrzebowałam chusteczek na otarcie łez? 

 
Sparks wykreował w swojej książki przepiękny obraz matki, która poświęca wszystko dla swojego dziecka. Jej oddanie, wytrwałość i determinacja są godne odznaki, ba... złotego medalu. Niejedna matka, po kilku nieudanych próbach nauczenia dziecka słowa "jabłko", zrezygnowałaby... jednak nie Denis. Dzięki jej cierpliwości chłopiec nie tylko nauczył się pojedynczych słów, ale także tworzył dłuższe zdania i odpowiadał na coraz to bardziej skomplikowane pytanie. Należy tu również wspomnieć, że Denis w końcu doczekała się trzech słów, które tak bardzo pragnęła usłyszeć od swojego syna, dla niej, te właśnie słowa są ukoronowaniem jej pracy. 
Biorąc pod uwagę sprawy techniczne książki - jest ona genialnie napisana, prostym, lekkim i przyjemnym językiem. Ale czego innego spodziewać się po Sparksie? Nie wiem, co takiego ma w sobie twórczość tego autora, ale czyta się ją błyskawicznie, nie zwracając uwagi na ilość przerzucanych stron. Po drugie, Nicholas Sparks potrafi tak opisywać rzeczywistość w książkach, zachowania bohaterów, że miałam wrażenie jakbym oglądała film, i to na naprawdę dobry. 

Podsumowując - "Na ratunek" to rewelacyjna powieść o miłości rodzicielskiej, oddaniu a także o tym, jak nieciekawa i smutna przeszłość może wpływać na nasze życie i odbiór szczęścia. Książka, to gwarancja mile spędzonego czasu, bez grama nudy i znużenia. W niektórych przypadkach może z gramami łez. Należy więc zadać pytanie:  kto komu przybiegnie na tytułowy ratunek? Koniecznie dowiedźcie się sami. Z całego serca polecam.




Wydawnictwo: Albatros
Liczba stron: 400
Kategoria: Literatura współczesna/obyczajowa 
Moja ocena: 8/10 

Jeszcze pytanie do Was: czy jesteście zainteresowani konkursem, w którym nagrodą byłaby kieszonkowa wersja książki "Na ratunek"? Dajcie znać!  

I koniecznie polubcie mnie na facebooku!
https://www.facebook.com/Z-ksi%C4%85%C5%BCk%C4%85-w-r%C4%99ku-943355962445423/?ref=hl
 

wtorek, 23 lutego 2016

Temat w 5 smakach, czyli 5 ulubionych książkowych par

Witajcie :)
Ten post jest przełomem na moim blogu, gdyż  otwiera on cykl: "Temat w 5 smakach" Posty dotyczące tego cyklu, będą pojawiać się co jakiś czas, być może raz na dwa tygodnie. 



Jak sama nazwa wskazuje, opinii na dany  temat będzie zawsze 5.  Pierwszy podjęty przeze mnie temat to ulubione książkowe pary. Dlatego też napisałam do 5 blogerek z zapytaniem: "Jaka jest Twoja ulubiona książkowa para". Oto, jakie otrzymałam odpowiedzi:

Cóż moja ulubiona książkowa para to Andrew i Camryn z cudownej powieści J.A. Redmerski - "Na krawędzi nigdy". Pokazali czym jest prawdziwa miłość, łącząca dwoje ludzi, którzy spotykają się w dość nietypowy sposób. Ale i siłę tegoż uczucia niezależnie od sytuacji w jakiej się znaleźli. Dwoje młodych, poturbowanych przez życie, ale pełnych nadziei na lepsze jutro ludzi, którzy odmienili moje życie i odmieniają je nadal. Za co ich pokochałam? Za szczerość i przede wszystkim za podejście do życia. Mimo iż jest ciężko każdego dnia walczą by stać się takimi jakimi w głębi duszy są. 





Co do pary: Są to Leo i Kalipso z Olimpijskich Herosów. Uwielbiam tą parę, bo pokazują, jak ważna może stać się dla nas osoba, która pojawia się w naszym życiu totalnie przypadkiem. Ich relacja zaczyna się od chłodnego dystansu i aż do końca wcale wprost nie jest powiedziane, że będą razem. Ale obietnica, którą Leo złożył Kalipso i to, jak ryzykując życie jej dotrzymał jest cudowne, genialne <3 





Spieszę więc z odpowiedzią - z tym, że zastrzegam, że to nie jest stały, wyryty w kamieniu osąd, który nie może ulec zmianie.
Kerovan i Joisan (cykl o Gryfie Andre Norton)
Lubię w tej parze to, że mieli okazję testować swoje uczucie. Ich związek nie był tylko namiętnością, ale także głęboką więzią między partnerami mającymi podobne cele. Każde z nich chciało chronić to drugie, nawet za cenę swojego szczęścia. Potrafili się razem śmiać i płakać, uczyć się od siebie i polegać jedno na drugim. Ich wzajemne zaufanie i świadomość, że razem dadzą radę osiągnąć zamierone cele zawsze mnie podnosi na duchu.



 Wahałam się nad odpowiedzią, ale wybór ostatecznie padł na Florentino Arizę oraz Ferminę Dazę z powieści „Miłość w czasach zarazy”. Chociaż tę dwójkę niełatwo jest nazwać zwykłą parą, to jednak uczucie, jakie wykreował między nimi Gabriel García Márquez, utwierdziło mnie w przekonaniu, że prawdziwa miłość potrafi przetrwać lata. Autor wplótł w życie bohaterów niesamowitą dawkę silnego uczucia, które kiełkowało od młodzieńczego zauroczenia, poprzez małżeństwo z rozsądku i chwilowe żądze, aż do chwili, w której miłość dojrzewa i wychodzi z ukrycia. Ponad półwieczne oczekiwanie Florentina potwierdza, że prawdziwe uczucie jest bardzo głęboko i nie można wyrzucić go z serca od tak. Ogromna wytrwałość bohatera uświadomiła mi, że miłości nie da się oszukać, a wszelkie przeszkody tkwią w nas samych. Silna wola i chęć ich przetrwania są tylko świadectwem prawdziwości uczucia, jakie kryje się w sercu.


5. Książkowa czarno_biała em


Ulubiona książkowa para to bez wątpienia Rylee i Colton z trylogii " Driven" K. Bromberg. Bardzo lubię czytać pikantną literaturę i nie mam zamiaru się tego wstydzić :) Dlaczego oni ? Ponieważ przy tej dwójce potwierdza się zasada albo ich kochasz albo nie nadziwisz. Dla mnie wiedzą co czują - czyli namiętność i kłótnia to ich drugie imiona. Co zbudują to zburzą, ale idą dalej. Kochają dzieci i są zdolni dla nich poświęcić samych siebie dla nich pojęcie bycia razem to tor wyścigowy, który trzeba brać szerokim łukiem. Taka jest moja ulubiona para pełna namiętności, wrzasków i poklasków :) Fizyczność ich łączy a słowa ich dzielą czyż nie są dziwni? Są ale mi to wcale nie przeszkadza. 



Moja opinia:
Bardzo długo się nad zastanawiałam i doszłam do wniosku, że nie mam ulubionej pary, jednak bardzo polubiłam Sidney i Ridge'a z Maybe someday. Od samego początku im kibicowałam, pomimo tego, że szkoda mi było dziewczyny Ridge'a. Lubię w nich to, w jaki sposób połączyła ich nić porozumienia, jak się zaprzyjaźniali i stali się sobie bliscy. Podziwiam ich za to, że walczyli ze swoimi pokusami i emocjami, aby nikogo nie skrzywdzić - wszystko może kiedyś...

A jaka jest Wasza ulubiona książkowa para? Piszcie w komentarzach :)


Jeszcze raz bardzo serdecznie dziękuję powyższym osobom za pomoc! :) 
 
A jeśli ktoś chciałby mi pomóc w następnym poście (lub postach) tego cyklu, proszę o komentarz :)




 

niedziela, 21 lutego 2016

"Nacja" Terry Pratchett

"Trzeba całego życia, żeby nauczyć się umierać."

To moje pierwsze spotkanie z tym autorem i niestety ostatnie. Przeczytałam tą książkę z polecenia chłopaka, który jest zafascynowany twórczością Terry'ego Pratchett'a. Mi niestety nie przypadł do gustu. Zupełnie nie moje klimaty. Choć obiektywnie mówiąc, książka jest naprawdę dobra. 

Bohaterami książki jest dwójka dzieci - Mau i Ermitruda, która każe nazywać się Daphne, gdyż nie lubi swojego imienia. Mau to nastolatek, mieszkaniec Nacji - bogatej wyspy, którą zniszczyła wielka fala. Podczas powodzi chłopiec przechodził inicjację, dzięki której miał stać się mężczyzną i otrzymać duszę. Kiedy wrócił na wyspę wszystko było tam zniszczone, a jedynymi "ludźmi" były trupy na drzewach.  Nie było już tam nikogo, został sam jak palec, zdany tylko na siebie. Po pewnym czasie spotyka "dziewczynę-ducha" - Daphne. Niestety z nią nie mógł się porozumieć, pochodzi z dwóch różnych światów. Jednak po pewnym czasie, bo ogromnym wysiłku i  nauce, dochodzą do porozumienia.
Wcześniej wspomniana Ermitruda, tudzież Daphne to córka gubernatora, jedyna osoba, która ocalała po rozbiciu statku Słodkiej Judy. Z racji pochodzenia można by uważać, że dziewczyna jest niedostosowana do warunków panujących na wyspie. Owszem, jednak bardzo szybko się to zmienia, staje się bardzo odważną i dzielną dziewczyną. 


Mimo tego że Mau nie był prawdziwym mężczyzną, został wodzem wyspy. Razem z Daphne zajmowali się mieszkańcami pobliskich wysp, pomimo tego, że na początku znajomości ich relacja była pełna sprzeczności. Z biegiem czasu zaprzyjaźniają się, porozumienie nie jest dla nich już tak trudne, uczą się wzajemnie własnych języków. Epizodem, na który warto zwrócić uwagę, była ewidentnie sytuacja, kiedy Mau próbował pozyskać mleko dla niemowlęcia, pomimo niebezpieczeństwa jakie się z tym wiązało. Zdecydowanie wzruszające zachowanie, godne podziwu. 
Początkowo mogłoby się wydawać, że "Nacja" to rodzaj baśni przeznaczonej dla dzieci i młodzieży. Owszem, ta grupa czytelników mogłaby być zadowolona z lektury, jednak książka ta jest przede wszystkim przeznaczona dla dorosłych. Porusza bardzo ważne, życiowe kwestie, np. temat przyjaźń, smutku, śmierci, a przede wszystkim kwestię wiary. Po tym jak Mau został sam na pustej wyspie, zastanawiał się czy istnieją bogowie skoro na świecie jest tyle cierpienia i bóli. Nie mógł znieść tego, że bóstwa pozwolili na taką katastrofę, jaką jest powódź i śmierć tylu ludzi. Po swoich rozmyśleniach Mau przestał wierzyć. 
Książka jest napisana specyficznym językiem, fani Pratchetta na pewno wiedzą o czym mówię. Książkę czytało się szybko, bez większych problemów jednak żeby zrozumieć sens i przesłanie książki trzeba być skupionym i włączyć myślenie. Inaczej odbierzemy ją jako zwykłą bajkę. 

Podsumowując, "Nacja" to książka, która nie spodoba się wszystkim. Na pewno nie przypadnie do gustu osobom, które lubią literaturę współczesną, kobiecą lub nie lubią fantastyki, czyli osobom takim jak ja. Czytałam ją, bo czytałam, bez większego zainteresowania czy refleksji, jednak jestem pewna, że fanom Pratchett'a książka jest spodoba, więc takim czytelnikom zdecydowanie polecam. 


Wydawnictwo: Rebis
Liczba stron: 400
Kategoria: Fantastyka
Moja ocena: 6/10